czwartek, 16 września 2010

Bom Bom! 14

 Sasuke Uchiha nie lubił wielu, oj, naprawdę wielu rzeczy. A wachlarz jego, bądź, co bądź kontrolowanej nienawiści był barwny i szeroki. Wprawdzie istniała masa rzeczy, do których Sasuke z całą pewnością czuł zdecydowanie większą niechęć, jednak szkolna przerwa budziła w naszym przystojnym draniu zapędy socjopatyczne, dużo większe niż normalnie.

Po pierwsze, było stanowczo za głośno. Ilość decybeli, wytwarzanych codziennie na korytarzach szkolnych, z pewnością przekraczała stan bezpieczny dla zdrowia i słuchu.

Po drugie, Sasuke nienawidził tłumu ludzi, który w tych właśnie momentach przypominał raczej bydło, posłusznie podążające do zagrody. Wszyscy obijający się co rusz o bruneta byli tak irytujący, że czasami – ale tylko czasami – Uchiha pozwalał sobie na małą groźbę do mniejszych, czy nawet większych uczniów. I żaden, co pozostaje jasnym i klarownym, nie sprzeciwił się woli wielkiej sportowej gwiazdy.

Nikt mu się nie sprzeciwił, aż do dnia, w którym w tym małym miasteczku pojawił się pewien blondyn, o jakże drażniącym usposobieniu i cholernie pokręconej, ale dziwnie fascynującej w swej niezłomności osobowości.

I to był trzeci – ostatni powód, przez który Sasuke Uchiha tak bardzo nienawidził przerw.

Naruto jakby chciał upewnić bruneta w jego nienawiści.

Przechodząc akurat, zatopiony w tłumie ludzi, mogłoby się zdawać, że zupełnie przypadkowo potrącił Sasuke. Chociaż słowo 'potrącił' z pewnością nie jest adekwatne do tego, jakiej siły użył, gdy o mało nie wywrócił Uchihy na – dzisiejszego dnia – wyjątkowo śliskiej podłodze.

Sasuke zaklął szpetnie pod nosem, jedynie dzięki bożej opatrzności utrzymując się w pionie.

Spojrzał za siebie, bez najmniejszego trudu odnajdując blond czuprynę i niebieskie oczy, które patrzyły na niego przenikliwie. Z mieszanką kpiny, złośliwości i cieniem, zaledwie jednym małym gramem wyższości.

Ale dla Uchihy było to tak zaskakujące, że poczuł, jak jego duma zostaje przygwożdżona do ziemi przez wielki i ciężki zad powracającej pewności siebie Uzumakiego.

Zamrugał zdezorientowany, doznając krótko mówiąc dziwnego rodzaju olśnienia.

Ten pacan coś kombinuje. Z pewnością kombinuje coś niedobrego.

Zmrużył oczy, racząc oddalającego się chłopaka swoim najbardziej wyniosłym, pogardliwym uśmiechem. Nie ma wątpliwości, co do tego, że w dziedzinie arogancji Sasuke mógł udzielać wykładów na Harvardzie, o pisaniu prac naukowych już nie wspominając.

Wzrastało napięcie, a stawka w grze rosła z każdym kolejnym dniem.

Jeszcze cztery dni dzieliły ich od imprezy. Połowa szkoły, ta lepsza połowa dla ścisłości, ochoczo zadeklarowała, że pojawi się na małym przedstawieniu zadedykowanym specjalnie Naruto. Z myślą o nim, Sasuke zaprosił nawet trochę więcej ludzi, niż zazwyczaj.

Jednak coś było nie tak.

I złe przeczucia Uchihy pogłębiały się z każdym kolejnym dniem. Od zaproszenia Uzumakiego na imprezę, ten kretyn zachowywał się tak, jakby już podbił świat. A raczej miał to zrobić podczas piątkowej balangi. Jego pewność siebie przeżywała chyba kolejną młodość, bo Uzumaki zaskakiwał Sasuke dosłownie z lekcji na lekcję na co brunet postanowił, że musi być przygotowanym na wszystko. Naruto jest przecież przeciwnikiem, którego nie można lekceważyć.

Ale to i dobrze.

Dzięki temu gra stawała się jeszcze ciekawsza...

- Będziesz na imprezie organizowanej przez Sasuke?

Niebieskie oczy przyjrzały się badawczo dziewczynie, której twarz mogłaby posłużyć za płachtę na byka. Uśmiechnął się do niej łagodnie, chociaż wiedział, że jego niewinny uśmiech zostanie zupełnie inaczej zinterpretowany.

Był okrutnym dupkiem, że dawał jej nadzieję?

Nie, z pewnością nie. A nawet jeśli... To ten cholerny snobistyczny gwiazdor sportowy tak na niego wpływał.

- Mnie by nie było? – Naruto puścił do dziewczyny oko, śmiejąc się jednocześnie cicho. Cicho i dźwięcznie, naprawdę wesoło. Bez wątpienia jego śmiech mógłby zostać użyty w ścieżce dźwiękowej reklamy coca-coli, aż tak przyjemnie się go słuchało. I każdy mimowolnie również się uśmiechał, gdy tylko przechodził obok.

Uśmiechała się jakaś pierwszoklasistka, koleżanka jego głupiej siostry. Uśmiechnął się jakiś kujon, który po raz pierwszy zrozumiał, że to nie z niego się śmieją. Hinata, która spiekła raka i schowała głowę w ramiona, tak, że tym razem przypominała z kolei kraba, również wykrzywiła usta, starając się wyjść jak najbardziej naturalnie.

Na koniec zaś uśmiechnął się pewien brunet, który zupełnie niespodziewanie pojawił się za plecami nieświadomego zagrożenia Naruto. Dopiero mocny, pewny uścisk na ramionach sprowadził pana Uzumakiego na ziemię. Ziemię? raczej rozkoszne, gorące piekło w ramionach samego diabła.

- Możesz mi wierzyć... - usłyszał niski głos za sobą. Można by powiedzieć tak szatańsko niezwykłym, męskim.

- Nie jesteś osobą godną zaufania – zauważył Naruto, jednak Król Piekieł nie przejął się zbytnio tą uwagą.

- Możesz mi wierzyć, że będziesz na tej imprezie gwoździem programu.

Uzumaki wyczuł, że ten diabeł uśmiecha się ponownie. Tym razem z dużo większą ironią, przewrotną radością ale i czymś jeszcze...

Groźbą, może zapewnieniem?

Blondyn odwrócił się, by spojrzeć w oczy Królowi Piekieł we własnej, z pewnością nieskromnej osobie – jego wysokości Sasuke Uchiha.

Po chwili również się uśmiechnął.

Mecz sezonu już za kilka dni. Napięcie wraz z emocjami pięło się w górę, dosłownie doganiając ekscytację Naruto i słodką niecierpliwą niepewność.

Takie oto podchody chłopcy czynili dzisiejszego dnia nad wyraz często.

Przypominali trochę wojowników sumo, którzy przed walką tupią, klaszczą i patrzą z determinacją w swoje oczy, mając na celu przestraszenie przeciwnika, złamanie jego wiary w siebie. Jednak, jak wiadomo Sasuke i Naruto to cholernie twardzi, cholernie zawzięci faceci, którzy z pewnością nie odpuszczą tak łatwo.

Ani pan Uzumaki nie zdołał się dowiedzieć, co szykuje dla niego ten nadęty dupek, ani też panu Uchiha nie udało się wybadać z kolei, co przygotował ten kretyn.

Ale pozostaje pewnym, że każdy szykuje coś naprawdę super.

Te uśmiechy, te spojrzenia pełne kwiecistej, barwnej nienawiści...

W coraz chłodniejszym powietrzu unosił się słodki zapach napięcia.

Nawet dotyk, subtelne naprowadzenie, łaskawe ofiarowanie skąpej wskazówki, czyniło z niewinnej gry chłopców coś niezwykle fascynującego, prawie że osobistego.

Bo kiedy czasami Sasuke przybliżał się do Uzumakiego, by powiedzieć do niego coś tym swoim cholernie... tym cholernym głosem, biedny Naruto, aż dostawał wypieków.

Oczywiście sam outsider zimowego miasteczka również nie pozostawał biernym. W swoich małych gierkach odkrył, że skóra Uchihy jest zimna, miękka i niemiłosiernie miła w dotyku, a jego zapach...

Przychodziła tylko jedna, niezwykle głupia i naiwna myśl, jednak...

Sasuke pachniał wolnością. Zimną, surową, lecz jakże niezwykle pociągającą wolnością.

I Naruto nawet nie zorientował się, kiedy na jego ustach zaczął pojawiać się lekki uśmieszek, gdy tylko Mroczny Książę wchodził do klasy, lub co gorsza, Uzumaki po prostu o nim myślał.

Och, tak bardzo chciał już zobaczyć jego minę, gdy tylko blondyn zacznie swoje przedstawienie. Ciekawe czy spodobają mu się zabawy, jakie obowiązywały w Los Angeles?

Naruto westchnął cierpiętniczo. Cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną i powoli ten głupi czas zaczął ciążyć mu na duszy. A na deser krew go zalewała, gdy widział spokój tego dupka, bo on z pewnością również nie mógł się doczekać imprezy. Ukrywał to jednak w tak wyrafinowany sposób, że, zdaniem Uzumakiego, coś takiego powinno być bez wątpienia karalne.

Trzy dni. Trzy głupie znienawidzone dni dzieliły ich od imprezy.

Z ekscytacji, Naruto miał trudności ze skupieniem się na czymkolwiek. I z zażenowaniem musiał stwierdzić, że już naprawdę dawno nie czekał na cokolwiek tak, jak czekał na tą głupią imprezę, na której bądź co bądź, miało być naprawdę fajnie.

Odwrócił wzrok od tablicy, na której Shibi Aburame, ich nauczyciel biologii z zacięciem rysował jakiegoś owada, którego budowę z pewnością za kilka chwil im przedstawi. Z zażenowaniem trzeba było przyznać, że na lekcjach z tym nawiedzonym gościem, lepiej poznał świat insektów niż anatomię kobiecego ciała, co było chyba podstawowym tematem na lekcjach biologii, prawda?

A propos, w klasie biologicznej były ławki dwuosobowe, fajnie, no nie? Zgadnijcie, z kim Naruto siedział...

Nie, niestety nie był to Sasuke.

- Co się gapisz? – Warknął jego kolega z ławki. Naruto uśmiechnął się lekko i puścił oko do dziewczyny, która akurat się im przyglądała. I głuchy dźwięk łamanego ołówka był równie fajny, jak dzwonek obwieszczający przerwę, do której jednak trochę jeszcze zostało.

- Neji, spokojnie, stary, bo sobie jeszcze drzazgę wbijesz. – Blondyn spojrzał wymownie na ostry ołówek w ręce wściekłego Hyuugi i dopiero teraz go oświeciło, a obrazy wczorajszego kryminału, jaki oglądał ze swoją głupią siostrą i wrednym ojczymem, wróciły prawie jak żywe wspomnienia.

Rodzi się teraz pytanie, czy ten ołówek stanie się przedmiotem zbrodni?

Naruto wstrzymał powietrze, patrząc w napięciu na wkradający się na twarz Hyuugi spokój, niebezpieczny, zwodniczy spokój. Kuzyn Hinaty mocniej ścisnął złamany ołówek w ręce i...

- Naruto, skup się na lekcji – upomniał go Aburame, a jak zwykle w takich wypadkach wścibskie spojrzenia uczniów skierowały się w ich stronę. Wśród nic nieznaczących gał, Uzumaki zobaczył też czarne, zmrużone oczy, które przeszywały teraz blondyna. Usta ich właściciela wygięły się w kpiący uśmiech, by zaraz potem przenieść swoje spojrzenie na Hyuugę.

I Naruto sam nie wiedział, czy przed niechybną śmiercią z ołówkiem w głowie uratował go nawiedzony nauczyciel biologii, czy sportowa gwiazdka, której tak bardzo nienawidzi.

Postanawiając już nie drażnić wilka siedzącego obok niego, resztę lekcji spędził więc, na kontemplacji krajobrazu za oknem szkoły.

Śnieg musnął miasteczko swoim mroźnym językiem. Naruto wiedział, że to dopiero początek wielkich, mroźnych nawałnic, a już teraz czuł się niczym na Antarktydzie. Było mu tak cholernie zimno, że w nocy spał pod dwoma kołdrami i kocem pożyczonym od swojego przyrodniego brata. Koc był w fioletowe dinozaury, jednak najważniejsze, że dawał ciepło. W dzień nie odczuwał aż tak przejmującego zimna.

Po pierwsze – i może najważniejsze – dlatego, że istniała pewna osoba, której bezbłędnie udawało się podnieść ciśnienie u Naruto, doprowadzając go dosłownie do wrzenia.

A po drugie - temu, że przez tę osobę, a raczej gdy tylko znajdowała się ona w pobliżu - śnieg, mróz i wiatr przestały robić na Naruto jakiekolwiek wrażenie.

Och, tak. Właśnie tak.

Wiecie o kim mowa? Dlaczego Uzumaki wychodzi na ten straszny ziąb i systematycznie, z wielką namiętnością oraz pasją odmraża sobie swój seksowny, kształtny tyłek?

Jedno słowo.

Sasuke. I snowboarding gwoli ścisłości. Chociaż w zasadzie, te dwa wyrazy są swoimi synonimami.

Naruto od dwóch tygodni forsuje swoje biedne, acz nie wolno ukrywać faktu, iż wyćwiczone mięśnie, obija cztery litery i wypluwa duszę. Nasze kalifornijskie dziecię ściera deskę snowboardową równe czternaście dni.

Po tygodniu pobytu w tym diabelnym miasteczku Naruto podjął decyzję swojego życia, postanawiając rozpocząć trening na desce snowboardowej. Uznał, że to jedyny sport, który jest w stanie, w chociaż małym stopniu zastąpić mu ukochany surfing. Ale jak powszechnie wiadomo, każdy medal ma dwie strony.

W mniej oficjalnej, zdecydowanie bardziej osobistej wersji, doszukać by się mogło ambicji utarcia nosa pewnej sportowej gwiazdce, zrobienia jej na złość. Co gorliwsi śledczy znaleźliby nawet niepodważalne dowody takiego postępowania z bardziej moralnych powodów.

Jednak bez wątpliwości pozostaje to, że biedny Naruto nie radził sobie w snowboardingu najlepiej i z pewnością szkolna gwiazdka, wróg numer jeden, Sasuke Uchiha miał więcej powodów do śmiechu niż do złości. Uzumaki opanował wprawdzie skręcanie, rozwijanie prędkości, a przede wszystkim utrzymanie równowagi, jednak jego zjazdy z ciężkim sercem, naprawdę tylko dzięki dobrej woli można było nazwać zjazdami miernymi.

Ale co się dziwić, skoro Naruto cały czas miał wrażenie, jakby jeździł na desce do prasowania? Dziwnie było mieć nogi przymięte do kawałka pomalowanego i solidnie zakonserwowanego drewna.

Dziwnie było też mieć na sobie coś więcej, niż tylko kolorowe i radosne kąpielówki. W końcu takie ciało, jakim dysponował Naruto było numerem jeden na plaży, no nie? Nie zawsze docenianym, ale i tak numerem jeden.

Och, no i w końcu najważniejsze – dziwnie było czuć na sobie kpiące spojrzenia mieszkańców zimowego miasteczka. W surfingu może nie był mistrzem świata, jednak z całą pewnością był wystarczająco dobry, by budzić uznanie plażowiczów – bądź, co bądź wymagających widzów. Równie wymagających co fanatycy śnieżnego szaleństwa, aktualnie go obserwujący.

A może gdyby miał lepszy sprzęt szłoby mu lepiej? W końcu jeżdżenie na wypożyczonej, zniszczonej desce nie było najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza dla początkujących.

Jednak co robić? Naruto nie miał pieniędzy, a jego kieszonkowe starczało jedynie na zestaw pikantnych nóżek z kurczaka, które serwowano w KFC, jedynym dowodzie ucywilizowania miasteczka.

Ale Naruto należał do tej naiwnej grupy optymistów „mimo wszystko". Wierzył... nie! On wiedział, że już wkrótce będzie lepiej.

- Będzie zajebiście lepiej, Sasuke, kochanie – powiedział do swojej deski surfingowej chwilę przed spakowaniem książek i wyjściem z pokoju do szkoły.

Był piątek, dziesiąty października.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz