wtorek, 17 sierpnia 2010

Bom Bom! 11

 tachi Uchiha lubił zaskakiwać. Był niczym aktor, magik – doskonały w każdym przedstawieniu. Stawał się artystą idealnym. W końcu tylko prawdziwy mistrz potrafi wywołać aż takie poruszenie, takie emocje na twarzach widowni, prawda?

Najpiękniejsze miny z pewnością należały do ludzi, którzy brali bezpośredni udział w przedstawieniach Itachiego. Niczego nieświadomi, tak rozkosznie uzależnieni od woli Uchihy. Bo tylko on kontrolował sytuację.

Sasuke również nie należał do wyjątków. Oszołomienie, jakie obmalowało się na jego poobijanej twarzy z pewnością byłoby inspiracją dla niejednego malarza.

W końcu czymże jest prawdziwa sztuka, jak nie jedną wielką inspiracją?

- Syn marnotrawny powrócił do domu.

Ktoś kiedyś powiedział, że najlepszą obroną jest atak. Zabawne jest to, jak nieprawdziwe staje się to powiedzenie w konfrontacji z Itachim Uchihą.

- Wróciłbym wcześniej, gdybym wiedział, że mojego małego, bezbronnego braciszka ktoś ośmielił się tak poobijać. Komu aż tak się naraziłeś? – Wyciągnął dłoń o długich, wręcz kobiecych palcach w kierunku twarzy brata. Ten jednak odsunął się, jeszcze bardziej zirytowany.

Był taki przewidywalny.

- Nie twoja sprawa!

- Ależ moja. Gwiazda twojego pokroju nie może mieć siniaków, prawda? Co z twoją reputacją macho? Co, jeśli kobiety ci tego nie wybaczą? – Uśmiechnął się do niego lekko, jednak brat nie wykazał się choćby krztyną dobrego wychowania. Subtelnej aluzji również nie wyczuł, gdyż tylko prychnął niczym rozjuszony kocur.

- Wal się! – syknął w stronę Itachiego, który przygotowany na jakże jawny i brawurowy atak na swoją osobę, zacmokał jedynie z dezaprobatą.

- Doprawdy, Sasuke, nie mogę zrozumieć, jak ty – uderzył palcem w pierś młodszego brata, lekceważąc jego naprawdę mrożące krew w żyłach spojrzenie– I ja – wskazał na siebie – Możemy być braćmi.

Uśmiechnął się z taką przyjemnością, jakby właśnie wzbił się na szczyt rozkoszy.

Mina Sasuke była po prostu kwintesencją wszystkiego, po co żył. Wyrażała czystą, nieodpartą nienawiść, jaką żywił do niego Sasuke. A Itachi skutecznie, metodycznie i z jakże wielką przyjemnością podsycał gorący płomień wściekłości.

- Jak śmiesz...

- Zawsze podejrzewałem, że rodzice znaleźli cię w jakiejś kapuście. Czasami nie mogę zrozumieć, skąd bierze się w tobie tyle ordynarności – powiedział, po czym zrobił nieokreślony ruch ręką w powietrzu. - Jesteś taki nieokrzesany... Masz w sobie tak wiele gniewu... Powiedz – podjął po chwili, widząc, że wielkimi krokami zbliżają się do finału – kto cię tak zlał?

Zapadła chwila pełnej napięcia i oczekiwania ciszy. Itachi już świętował w myślach kolejne zwycięstwo nad młodszym bratem, w duchu śmiejąc się z jego przewidywalności. Już gratulował sobie geniuszu, gdy nagle stało się coś, co zupełnie i bezgranicznie wstrząsnęło starszym Uchihą.

Sasuke po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł. Odszedł tak zwyczajnie, że Itachi nawet nie miał pojęcia, jak głęboki wyraz zaskoczenia obmalował się właśnie na jego posągowej twarzy.

Najwyraźniej nie tylko on potrafił naprawdę zaskoczyć.

W przypływie jakiegoś diabolicznego natchnienia w jego głowie zrodziła się niebezpieczna myśl.

Musi dowiedzieć się, kto urządził tak jego małego, naiwnego braciszka.

Kiedy Sasuke zniknął za najbliższym zakrętem i był pewny, że znajduje się poza zasięgiem wzroku swojego starszego brata, oparł się plecami o ścianę. Przymknął oczy i rozmasował sobie skronie powolnym, uspokajającym ruchem. Z jego ust wydobyło się głębokie westchnienie, pochodzące naprawdę z głębi serca.

Znał Itachiego na tyle dobrze, by wiedzieć, że teraz nie da mu spokoju. Widział przecież minę brata, kiedy się wycofał. Stchórzył tak schematycznie, że sam Itachi zdziwił się jego postępowaniem. A z doświadczenia już wiedział, że brata nie da się przecież tak łatwo zwieść. Jest uparty jak osioł i nigdy, ale to nigdy nie siada na laurach. Jeśli coś naprawdę go zaintryguje, zrobi wszystko, dosłownie wszystko, by tylko poznać prawdę.

- Proszę pana, coś się stało?

Otworzył oczy, by spojrzeć na jedną ze sprzątaczek.

- Towar dla Orochimaru już jest? – wywarczał w jej stronę, a bogu ducha winna kobieta ze skruchą spuściła wzrok w dół, gapiąc się na swoje buty.

- Tak, już czeka w pana pokoju. –Skłoniła się lekko, po czym odeszła pośpiesznie, z pewnością żałując, że w ogóle zagadnęła do młodszego Uchihy. Sasuke uśmiechnął się lekko do siebie. Zawsze uważał, że kobiety są naprawdę zabawne. Wyciągają rękę do bestii, mając nadzieję, że ją zmienią. A przecież jedyne, co mogą dostać, to bolesne ugryzienie.

Jakimś tajemniczym sposobem nie spotkał na swojej drodze ani matki, ani ojca. Z czego oczywiście niezmiernie się cieszył, jednak mrowisko pracowników pensjonatu, których mijał idąc do swojego pokoju, z pewnością nie wróżyło niczego dobrego. Ich oczy zdawały się przewiercać biednego Sasuke na wskroś, a myśli z pewnością krzyczały tylko jedno słowo: „Plotka!". Nie ma chyba wątpliwości, co do tego, że po całym pensjonacie rozniesie się, iż młody Uchiha ma stanowczo o kilka siniaków więcej niż poprzednim razem. I wszyscy bez wyjątku zaczną zadawać sobie jakże nurtujące pytanie –kto tak urządził nietykalnego Sasuke?

Pan Uchiha w grobowym nastroju otworzył drzwi do swojej twierdzy.

Twierdza mieściła się na końcu korytarza, na drugim piętrze. W jednym z najbardziej wyludnionych skrzydeł pensjonatu. Właśnie tutaj Sasuke mógł odpoczywać, z dala od wścibskich spojrzeń, delektując się po prostu najświętszym spokojem.

Uśmiechnął się do siebie, gdy drzwi zatrzasnęły się cicho za jego plecami.

Kiedy spojrzał w okno, umieszczone tuż naprzeciwko drzwi, zrozumiał, dlaczego ludzie nie chcą wykupywać pokoi w tej części budynku. Oczywiście wyłączając zbliżający się sezon, bo wtedy każde, naprawdę każde miejsce jest na wagę złota. Ale kiedy w zimowym miasteczku nie urzęduje aktualnie Królowa Śniegu, ludzie wolą zarezerwować pokoje z dużo ładniejszym widokiem. W końcu nie po to przyjeżdża się w góry, by podziwiać szarą ulicę, rząd kontenerów na śmieci oraz gromadę psów, ganiających się na zapleczu pensjonatu. I co z tego, że w oddali, gdzieś za dachami pozostałych budynków majaczą piękne, ośnieżone szczyty, jak z bajki?

Czasami zastanawiał się, dlaczego ojciec stworzył po tej stronie pokoje. Przecież dla niego zawsze jakość górowała nad ilością.

Sasuke zaśmiał się nagle cicho, rzucając torbę na łóżko i podchodząc do okna.

Najwidoczniej nawet – a może przede wszystkim – ludzie, których miało się za wzór, lubią bawić się w małych, zmyślnych hipokrytów.

Naruto szedł niepewnie za swoją siostrą, już uśmiechającą się pełnym nienawiści i złośliwości uśmiechem. Nie było wątpliwości, że widziała bójkę, albo raczej spektakularny pojedynek. Jeśli jakimś cudem ta niekłamana przyjemność by ją ominęła, z pewnością musiała słyszeć soczyste sprawozdania z zaistniałego wydarzenia sezonu. W końcu wszyscy o tym mówili i trzeba powiedzieć, że Naruto czuł coś w rodzaju satysfakcji. Z pewnością wywołał niemałe poruszenie, dokopując sportowej gwieździe. Wnioskował, że nikt wcześniej dobrowolnie i bez procentów we krwi nie podjął się równie śmiercionośnego zadania. A mu się udało.

Ale dumny będzie dopiero wtedy, gdy przeżyje konfrontacje pierwszego stopnia ze swoim ojczymem. Coś mu mówiło, że szczęścia do tego zadania może mu zabraknąć.

Sasuke z lekkim, złowieszczym uśmieszkiem otworzył wielkie szkolne drzwi. Wkroczył pewnym krokiem do środka z zadowoleniem zauważając, że na korytarzu nie ma żywej duszy. Sprzątaczki z pewnością są zbyt zajęte plotkami w swojej małej klitce, woźny baraszkuje z panią kucharką w... Sasuke od zawsze miał nadzieję, że jednak nie w kuchni. Reszta towarzystwa natomiast przyjemnie spędza czas na zajęciach.

Och, tak. Dziesiąta punkt trzy.

Sasuke Uchiha przychodzi do szkoły.

Dlaczego zapytacie?

Pierwszy trening naszej wspaniałej gwiazdy sportowej zaczyna się o siódmej rano. W końcu tytuł jednego z najlepszych snowboardzistów na świecie do czegoś zobowiązuje, prawda? Pierwsze starcie z deską kończy się po dwóch godzinach ostrej, pozbawionej wszelkich zahamować jazdy. Zazwyczaj na lodowcu, czyli na najwyżej położonych stokach, gdzie zawsze można znaleźć wielką ilość śniegu. Tam również Sasuke ćwiczy – tak na rozgrzewkę – zjazdy po Bir Air – wielkiej skoczni, będącej przedsmakiem Halfpipe. I po późniejszym krótkim odpoczynku, odświeżeniu się po naprawdę wyczerpującym treningu, pan Uchiha idzie do szkoły.

I oto jest.

Sam jeden w wyludnionym korytarzu, zmierzający właśnie do swojej szafki, która, jak łatwo się domyśleć, znajdowała się w uroczym ślepym zaułku, gdzie rzadko kto się zapuszczał. Półka w takim miejscu gwarantowała mu odseparowanie od nadmiernego tłumu i przede wszystkim od nadpobudliwych nastolatek oraz pewnego...

Do jasnej cholery, co to ma być?!

Tuż obok jego szafki stał...

Jak myślicie, kto?

Drugi dzień w tym zasranym miasteczku, a on już nienawidzi go całym swoim sercem, wątrobą i wszystkim, dosłownie wszystkim, co składało się na skromną i jakże nieszczęśliwą osobę pana Uzumakiego. Wczoraj, kiedy wrócił do domu nie wiedział, czy to on zrobił wejście smoka, czy sam przyszedł do bestii, która po nieco chaotycznej opowieści jego siostry, o mało go nie zabiła. Jednym słowem miał po prostu przejebane. Zdrowo, radośnie i przede wszystkim na całej długiej i szerokiej linii.

Przerażała go myśl, że po piekle, jakie urządził mu ojczym, nie będzie mógł podnieść ręki na nadętego dupka, ani na jego równie zrypanego kolegę. Szczerze powiedziawszy, kierując się słowami nowego tatusia: „nie może pozwolić, by nawet włos im z głowy spadł", bo inaczej ojciec... i w tym momencie następuje cenzura ze względu na zbyt soczyste epitety, jakimi wczorajszego wieczoru Naruto został nakarmiony.

A pomyśleć, że teraz mógłby surfować beztrosko na plaży, bez strasznego widma zimowego miasteczka.

Nagle wyczuł czyjąś obecność za sobą. Korytarz był całkowicie wyludniony, ze względu na odbywające się właśnie lekcje, a on za zezwoleniem dyrektorki mógł wypakować wszystkie swoje rupiecie do nowej szafki.

Odwrócił się momentalnie, by spojrzeć na Uchihe, na którego poobijanej twarzy gościło równie wielkie zdziwienie, co na jego nie mniej poharatanym obliczu. Zamrugał kilka razy, łudząc się, że może to jakaś fatamorgana. Ale nieraz się już przekonał, a raczej życie udowodniło mu, iż nadzieja jest matką głupich.

Westchnął cierpiętniczo w myślach klnąc na swojego pecha.

Czy może być jeszcze gorzej?!

- Co robisz, matole? – Sasuke zmrużył swoje niesamowicie czarne oczy, przeszywając Naruto intensywnym spojrzeniem. Jednak Uzumaki się nie dał! Spojrzał na tego nadętego dupka równie hardo.

- A nie widzisz?! – syknął przez zaciśnięte zęby, uświadamiając sobie dopiero teraz, że nie czuje się zbyt bezpiecznie w towarzystwie Uchihy. W końcu jedyna obrona, jaka mu pozostała, to cięte riposty.

I na domiar złego Sasuke, jakby odgadując myśli blondyna, podszedł do niego niebezpiecznie blisko. Naruto przełknął głośno ślinę, niemal wciskając się do swojej otwartej, wąskiej szafki, która była tylko trochę wyższa od niego. Miał jedynie nadzieję, że Uchiha nie wpadnie na iście genialny pomysł zamknięcia go w niej. A może to Naruto powinien uprzedzić fakty i zrobić to z Sasuke? Znaczy...eee... Jezu, jak to zabrzmiało.

- Co się tak czerwienisz? – Usłyszał tuż przy uchu cichy, chyba jeszcze bardziej hipnotyzujący głos niż wczoraj. Niemal zamruczał z rozkoszy, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Dzięki Bogu!

- Znów chcesz się do mnie dobrać?! – Burknął z niechęcią wyczuwając, że ten cholerny, przeklęty dupek używa jakichś niesamowicie dobrych perfum, od których Naruto aż zakręciło się w głowie.

Uchiha zaśmiał się tylko cicho jeszcze bardziej napierając na biednego Uzumakiego swoim ciałem.

- Pamiętaj... - szepnął z pewnością doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak teraz brzmi – ...że mam prawo do twojego tyłka. W końcu wczoraj go uratowałem, prawda?

A jednak może być jeszcze gorzej...

Naruto wstrzymał oddech, przypominając sobie ostrzeżenie Uchihy; „jutro odpowiednio zajmę się tym, co uratowałem".

Niech to szlag...

Czy nie ma już dla Naruto Uzumakiego nadziei? To koniec? Koniec w ramionach Uchihy-Nadętego-Dupka?

I nagle przyszedł cud. Zupełnie niespodziewanie Naruto doznał olśnienia. Niczym grom z jasnego nieba wpadła mu do głowy pewna myśl, wspomnienia ze wspaniałych czasów w poprawczaku.

Najlepszą obroną jest atak.

Hasło przewodnie zdegenerowanej młodzieży.

Jeszcze nie przegrał, jeszcze ma szansę.

Sasuke uśmiechał się z satysfakcją, wyczuwając u Uzumakiego pewną niepewność. Teraz jakby powstrzymywał swoje ruchu, starał się uspokoić. Podejrzewał, że wczoraj matka lub jej tyraniczny mąż urządził mu awanturę. Wcale by się nie zdziwił, gdyby teraz chłopak miał nawet kilka siniaków więcej.

I jakimś dziwnym sposobem zasmucił go fakt, że teraz jego wróg numer jeden ma jakby związane ręce.

Postanowił, że dzięki subtelnej prowokacji, Uzumaki pozbędzie się moralnych kajdan, znów gotowy się z nim zabawić...

- Z pewnością rozdziewiczałeś już niejednego, co Uchiha? – Ku jego zaskoczeniu kajdany pękł szybciej niż się spodziewał. A może tak mu się tylko zdawało? Może wciąż tam były, a ten kretyn znalazł jakiś inny – bardziej bezpieczniejszy sposób – na konfrontację z Sasuke?

- Obawiam się, że jeśli chodzi o ciebie, nie kopnie mnie zaszczyt pozbawienia cię dziewictwa. Bo prawiczkiem z pewnością jeszcze jesteś. – Zmrużył zaczepnie oczy uśmiechając się przy tym iście radośnie. Naruto zacisnął mocniej usta i Sasuke z uśmiechem stwierdził, że pięści blondyna miażdżą przód jego sportowej, czarnej bluzy.

Och, czyż nie tam było ich miejsce? - Ulży ci, jeśli ci wsadzę? – dodał.

- Jeśli będę w stanie chociaż poczuć twoje mizerne klejnoty...

- Zapewniam cię, że przez miesiąc nie usiądziesz na tyłku, tak będziesz je wspominał – warknął w jego stronę i już miał przedstawić blondynowi plan wykorzystania jego czterech liter, jednak właśnie tą ważną chwilę przerwał dzwonek, obwieszczający koniec trzeciej lekcji.

- Bom Bom! Uzumaki. – Niestety musiał ograniczyć się jedynie do tych trzech słów, których Naruto oczywiście nie zrozumiał.

A jego mina, kiedy w końcu pojmie ich znaczenie, będzie z pewnością bezcenna.

tachi Uchiha lubił zaskakiwać. Był niczym aktor, magik – doskonały w każdym przedstawieniu. Stawał się artystą idealnym. W końcu tylko prawdziwy mistrz potrafi wywołać aż takie poruszenie, takie emocje na twarzach widowni, prawda?

Najpiękniejsze miny z pewnością należały do ludzi, którzy brali bezpośredni udział w przedstawieniach Itachiego. Niczego nieświadomi, tak rozkosznie uzależnieni od woli Uchihy. Bo tylko on kontrolował sytuację.

Sasuke również nie należał do wyjątków. Oszołomienie, jakie obmalowało się na jego poobijanej twarzy z pewnością byłoby inspiracją dla niejednego malarza.

W końcu czymże jest prawdziwa sztuka, jak nie jedną wielką inspiracją?

- Syn marnotrawny powrócił do domu.

Ktoś kiedyś powiedział, że najlepszą obroną jest atak. Zabawne jest to, jak nieprawdziwe staje się to powiedzenie w konfrontacji z Itachim Uchihą.

- Wróciłbym wcześniej, gdybym wiedział, że mojego małego, bezbronnego braciszka ktoś ośmielił się tak poobijać. Komu aż tak się naraziłeś? – Wyciągnął dłoń o długich, wręcz kobiecych palcach w kierunku twarzy brata. Ten jednak odsunął się, jeszcze bardziej zirytowany.

Był taki przewidywalny.

- Nie twoja sprawa!

- Ależ moja. Gwiazda twojego pokroju nie może mieć siniaków, prawda? Co z twoją reputacją macho? Co, jeśli kobiety ci tego nie wybaczą? – Uśmiechnął się do niego lekko, jednak brat nie wykazał się choćby krztyną dobrego wychowania. Subtelnej aluzji również nie wyczuł, gdyż tylko prychnął niczym rozjuszony kocur.

- Wal się! – syknął w stronę Itachiego, który przygotowany na jakże jawny i brawurowy atak na swoją osobę, zacmokał jedynie z dezaprobatą.

- Doprawdy, Sasuke, nie mogę zrozumieć, jak ty – uderzył palcem w pierś młodszego brata, lekceważąc jego naprawdę mrożące krew w żyłach spojrzenie– I ja – wskazał na siebie – Możemy być braćmi.

Uśmiechnął się z taką przyjemnością, jakby właśnie wzbił się na szczyt rozkoszy.

Mina Sasuke była po prostu kwintesencją wszystkiego, po co żył. Wyrażała czystą, nieodpartą nienawiść, jaką żywił do niego Sasuke. A Itachi skutecznie, metodycznie i z jakże wielką przyjemnością podsycał gorący płomień wściekłości.

- Jak śmiesz...

- Zawsze podejrzewałem, że rodzice znaleźli cię w jakiejś kapuście. Czasami nie mogę zrozumieć, skąd bierze się w tobie tyle ordynarności – powiedział, po czym zrobił nieokreślony ruch ręką w powietrzu. - Jesteś taki nieokrzesany... Masz w sobie tak wiele gniewu... Powiedz – podjął po chwili, widząc, że wielkimi krokami zbliżają się do finału – kto cię tak zlał?

Zapadła chwila pełnej napięcia i oczekiwania ciszy. Itachi już świętował w myślach kolejne zwycięstwo nad młodszym bratem, w duchu śmiejąc się z jego przewidywalności. Już gratulował sobie geniuszu, gdy nagle stało się coś, co zupełnie i bezgranicznie wstrząsnęło starszym Uchihą.

Sasuke po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł. Odszedł tak zwyczajnie, że Itachi nawet nie miał pojęcia, jak głęboki wyraz zaskoczenia obmalował się właśnie na jego posągowej twarzy.

Najwyraźniej nie tylko on potrafił naprawdę zaskoczyć.

W przypływie jakiegoś diabolicznego natchnienia w jego głowie zrodziła się niebezpieczna myśl.

Musi dowiedzieć się, kto urządził tak jego małego, naiwnego braciszka.

Kiedy Sasuke zniknął za najbliższym zakrętem i był pewny, że znajduje się poza zasięgiem wzroku swojego starszego brata, oparł się plecami o ścianę. Przymknął oczy i rozmasował sobie skronie powolnym, uspokajającym ruchem. Z jego ust wydobyło się głębokie westchnienie, pochodzące naprawdę z głębi serca.

Znał Itachiego na tyle dobrze, by wiedzieć, że teraz nie da mu spokoju. Widział przecież minę brata, kiedy się wycofał. Stchórzył tak schematycznie, że sam Itachi zdziwił się jego postępowaniem. A z doświadczenia już wiedział, że brata nie da się przecież tak łatwo zwieść. Jest uparty jak osioł i nigdy, ale to nigdy nie siada na laurach. Jeśli coś naprawdę go zaintryguje, zrobi wszystko, dosłownie wszystko, by tylko poznać prawdę.

- Proszę pana, coś się stało?

Otworzył oczy, by spojrzeć na jedną ze sprzątaczek.

- Towar dla Orochimaru już jest? – wywarczał w jej stronę, a bogu ducha winna kobieta ze skruchą spuściła wzrok w dół, gapiąc się na swoje buty.

- Tak, już czeka w pana pokoju. –Skłoniła się lekko, po czym odeszła pośpiesznie, z pewnością żałując, że w ogóle zagadnęła do młodszego Uchihy. Sasuke uśmiechnął się lekko do siebie. Zawsze uważał, że kobiety są naprawdę zabawne. Wyciągają rękę do bestii, mając nadzieję, że ją zmienią. A przecież jedyne, co mogą dostać, to bolesne ugryzienie.

Jakimś tajemniczym sposobem nie spotkał na swojej drodze ani matki, ani ojca. Z czego oczywiście niezmiernie się cieszył, jednak mrowisko pracowników pensjonatu, których mijał idąc do swojego pokoju, z pewnością nie wróżyło niczego dobrego. Ich oczy zdawały się przewiercać biednego Sasuke na wskroś, a myśli z pewnością krzyczały tylko jedno słowo: „Plotka!". Nie ma chyba wątpliwości, co do tego, że po całym pensjonacie rozniesie się, iż młody Uchiha ma stanowczo o kilka siniaków więcej niż poprzednim razem. I wszyscy bez wyjątku zaczną zadawać sobie jakże nurtujące pytanie –kto tak urządził nietykalnego Sasuke?

Pan Uchiha w grobowym nastroju otworzył drzwi do swojej twierdzy.

Twierdza mieściła się na końcu korytarza, na drugim piętrze. W jednym z najbardziej wyludnionych skrzydeł pensjonatu. Właśnie tutaj Sasuke mógł odpoczywać, z dala od wścibskich spojrzeń, delektując się po prostu najświętszym spokojem.

Uśmiechnął się do siebie, gdy drzwi zatrzasnęły się cicho za jego plecami.

Kiedy spojrzał w okno, umieszczone tuż naprzeciwko drzwi, zrozumiał, dlaczego ludzie nie chcą wykupywać pokoi w tej części budynku. Oczywiście wyłączając zbliżający się sezon, bo wtedy każde, naprawdę każde miejsce jest na wagę złota. Ale kiedy w zimowym miasteczku nie urzęduje aktualnie Królowa Śniegu, ludzie wolą zarezerwować pokoje z dużo ładniejszym widokiem. W końcu nie po to przyjeżdża się w góry, by podziwiać szarą ulicę, rząd kontenerów na śmieci oraz gromadę psów, ganiających się na zapleczu pensjonatu. I co z tego, że w oddali, gdzieś za dachami pozostałych budynków majaczą piękne, ośnieżone szczyty, jak z bajki?

Czasami zastanawiał się, dlaczego ojciec stworzył po tej stronie pokoje. Przecież dla niego zawsze jakość górowała nad ilością.

Sasuke zaśmiał się nagle cicho, rzucając torbę na łóżko i podchodząc do okna.

Najwidoczniej nawet – a może przede wszystkim – ludzie, których miało się za wzór, lubią bawić się w małych, zmyślnych hipokrytów.

Naruto szedł niepewnie za swoją siostrą, już uśmiechającą się pełnym nienawiści i złośliwości uśmiechem. Nie było wątpliwości, że widziała bójkę, albo raczej spektakularny pojedynek. Jeśli jakimś cudem ta niekłamana przyjemność by ją ominęła, z pewnością musiała słyszeć soczyste sprawozdania z zaistniałego wydarzenia sezonu. W końcu wszyscy o tym mówili i trzeba powiedzieć, że Naruto czuł coś w rodzaju satysfakcji. Z pewnością wywołał niemałe poruszenie, dokopując sportowej gwieździe. Wnioskował, że nikt wcześniej dobrowolnie i bez procentów we krwi nie podjął się równie śmiercionośnego zadania. A mu się udało.

Ale dumny będzie dopiero wtedy, gdy przeżyje konfrontacje pierwszego stopnia ze swoim ojczymem. Coś mu mówiło, że szczęścia do tego zadania może mu zabraknąć.

Sasuke z lekkim, złowieszczym uśmieszkiem otworzył wielkie szkolne drzwi. Wkroczył pewnym krokiem do środka z zadowoleniem zauważając, że na korytarzu nie ma żywej duszy. Sprzątaczki z pewnością są zbyt zajęte plotkami w swojej małej klitce, woźny baraszkuje z panią kucharką w... Sasuke od zawsze miał nadzieję, że jednak nie w kuchni. Reszta towarzystwa natomiast przyjemnie spędza czas na zajęciach.

Och, tak. Dziesiąta punkt trzy.

Sasuke Uchiha przychodzi do szkoły.

Dlaczego zapytacie?

Pierwszy trening naszej wspaniałej gwiazdy sportowej zaczyna się o siódmej rano. W końcu tytuł jednego z najlepszych snowboardzistów na świecie do czegoś zobowiązuje, prawda? Pierwsze starcie z deską kończy się po dwóch godzinach ostrej, pozbawionej wszelkich zahamować jazdy. Zazwyczaj na lodowcu, czyli na najwyżej położonych stokach, gdzie zawsze można znaleźć wielką ilość śniegu. Tam również Sasuke ćwiczy – tak na rozgrzewkę – zjazdy po Bir Air – wielkiej skoczni, będącej przedsmakiem Halfpipe. I po późniejszym krótkim odpoczynku, odświeżeniu się po naprawdę wyczerpującym treningu, pan Uchiha idzie do szkoły.

I oto jest.

Sam jeden w wyludnionym korytarzu, zmierzający właśnie do swojej szafki, która, jak łatwo się domyśleć, znajdowała się w uroczym ślepym zaułku, gdzie rzadko kto się zapuszczał. Półka w takim miejscu gwarantowała mu odseparowanie od nadmiernego tłumu i przede wszystkim od nadpobudliwych nastolatek oraz pewnego...

Do jasnej cholery, co to ma być?!

Tuż obok jego szafki stał...

Jak myślicie, kto?

Drugi dzień w tym zasranym miasteczku, a on już nienawidzi go całym swoim sercem, wątrobą i wszystkim, dosłownie wszystkim, co składało się na skromną i jakże nieszczęśliwą osobę pana Uzumakiego. Wczoraj, kiedy wrócił do domu nie wiedział, czy to on zrobił wejście smoka, czy sam przyszedł do bestii, która po nieco chaotycznej opowieści jego siostry, o mało go nie zabiła. Jednym słowem miał po prostu przejebane. Zdrowo, radośnie i przede wszystkim na całej długiej i szerokiej linii.

Przerażała go myśl, że po piekle, jakie urządził mu ojczym, nie będzie mógł podnieść ręki na nadętego dupka, ani na jego równie zrypanego kolegę. Szczerze powiedziawszy, kierując się słowami nowego tatusia: „nie może pozwolić, by nawet włos im z głowy spadł", bo inaczej ojciec... i w tym momencie następuje cenzura ze względu na zbyt soczyste epitety, jakimi wczorajszego wieczoru Naruto został nakarmiony.

A pomyśleć, że teraz mógłby surfować beztrosko na plaży, bez strasznego widma zimowego miasteczka.

Nagle wyczuł czyjąś obecność za sobą. Korytarz był całkowicie wyludniony, ze względu na odbywające się właśnie lekcje, a on za zezwoleniem dyrektorki mógł wypakować wszystkie swoje rupiecie do nowej szafki.

Odwrócił się momentalnie, by spojrzeć na Uchihe, na którego poobijanej twarzy gościło równie wielkie zdziwienie, co na jego nie mniej poharatanym obliczu. Zamrugał kilka razy, łudząc się, że może to jakaś fatamorgana. Ale nieraz się już przekonał, a raczej życie udowodniło mu, iż nadzieja jest matką głupich.

Westchnął cierpiętniczo w myślach klnąc na swojego pecha.

Czy może być jeszcze gorzej?!

- Co robisz, matole? – Sasuke zmrużył swoje niesamowicie czarne oczy, przeszywając Naruto intensywnym spojrzeniem. Jednak Uzumaki się nie dał! Spojrzał na tego nadętego dupka równie hardo.

- A nie widzisz?! – syknął przez zaciśnięte zęby, uświadamiając sobie dopiero teraz, że nie czuje się zbyt bezpiecznie w towarzystwie Uchihy. W końcu jedyna obrona, jaka mu pozostała, to cięte riposty.

I na domiar złego Sasuke, jakby odgadując myśli blondyna, podszedł do niego niebezpiecznie blisko. Naruto przełknął głośno ślinę, niemal wciskając się do swojej otwartej, wąskiej szafki, która była tylko trochę wyższa od niego. Miał jedynie nadzieję, że Uchiha nie wpadnie na iście genialny pomysł zamknięcia go w niej. A może to Naruto powinien uprzedzić fakty i zrobić to z Sasuke? Znaczy...eee... Jezu, jak to zabrzmiało.

- Co się tak czerwienisz? – Usłyszał tuż przy uchu cichy, chyba jeszcze bardziej hipnotyzujący głos niż wczoraj. Niemal zamruczał z rozkoszy, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Dzięki Bogu!

- Znów chcesz się do mnie dobrać?! – Burknął z niechęcią wyczuwając, że ten cholerny, przeklęty dupek używa jakichś niesamowicie dobrych perfum, od których Naruto aż zakręciło się w głowie.

Uchiha zaśmiał się tylko cicho jeszcze bardziej napierając na biednego Uzumakiego swoim ciałem.

- Pamiętaj... - szepnął z pewnością doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak teraz brzmi – ...że mam prawo do twojego tyłka. W końcu wczoraj go uratowałem, prawda?

A jednak może być jeszcze gorzej...

Naruto wstrzymał oddech, przypominając sobie ostrzeżenie Uchihy; „jutro odpowiednio zajmę się tym, co uratowałem".

Niech to szlag...

Czy nie ma już dla Naruto Uzumakiego nadziei? To koniec? Koniec w ramionach Uchihy-Nadętego-Dupka?

I nagle przyszedł cud. Zupełnie niespodziewanie Naruto doznał olśnienia. Niczym grom z jasnego nieba wpadła mu do głowy pewna myśl, wspomnienia ze wspaniałych czasów w poprawczaku.

Najlepszą obroną jest atak.

Hasło przewodnie zdegenerowanej młodzieży.

Jeszcze nie przegrał, jeszcze ma szansę.

Sasuke uśmiechał się z satysfakcją, wyczuwając u Uzumakiego pewną niepewność. Teraz jakby powstrzymywał swoje ruchu, starał się uspokoić. Podejrzewał, że wczoraj matka lub jej tyraniczny mąż urządził mu awanturę. Wcale by się nie zdziwił, gdyby teraz chłopak miał nawet kilka siniaków więcej.

I jakimś dziwnym sposobem zasmucił go fakt, że teraz jego wróg numer jeden ma jakby związane ręce.

Postanowił, że dzięki subtelnej prowokacji, Uzumaki pozbędzie się moralnych kajdan, znów gotowy się z nim zabawić...

- Z pewnością rozdziewiczałeś już niejednego, co Uchiha? – Ku jego zaskoczeniu kajdany pękł szybciej niż się spodziewał. A może tak mu się tylko zdawało? Może wciąż tam były, a ten kretyn znalazł jakiś inny – bardziej bezpieczniejszy sposób – na konfrontację z Sasuke?

- Obawiam się, że jeśli chodzi o ciebie, nie kopnie mnie zaszczyt pozbawienia cię dziewictwa. Bo prawiczkiem z pewnością jeszcze jesteś. – Zmrużył zaczepnie oczy uśmiechając się przy tym iście radośnie. Naruto zacisnął mocniej usta i Sasuke z uśmiechem stwierdził, że pięści blondyna miażdżą przód jego sportowej, czarnej bluzy.

Och, czyż nie tam było ich miejsce? - Ulży ci, jeśli ci wsadzę? – dodał.

- Jeśli będę w stanie chociaż poczuć twoje mizerne klejnoty...

- Zapewniam cię, że przez miesiąc nie usiądziesz na tyłku, tak będziesz je wspominał – warknął w jego stronę i już miał przedstawić blondynowi plan wykorzystania jego czterech liter, jednak właśnie tą ważną chwilę przerwał dzwonek, obwieszczający koniec trzeciej lekcji.

- Bom Bom! Uzumaki. – Niestety musiał ograniczyć się jedynie do tych trzech słów, których Naruto oczywiście nie zrozumiał.

A jego mina, kiedy w końcu pojmie ich znaczenie, będzie z pewnością bezcenna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz