Naruto kiedyś, dawno temu, gdy był jeszcze małym szczylem, miał jedno marzenie. Znaczy...Nie inaczej. Naruto kiedy był dzieckiem miał dużo marzeń. Tych naprawdę żałosnych, ckliwych marzeń zarezerwowanych tylko dla sierot.
Oczywiście zawsze chciał mieć rodzinę. Szczęśliwą, radosną oraz kochającą rodzinę, która przyjechałaby do sierocińca wielką, białą limuzyną, wszem i wobec oświadczając, że Naruto jest ich zaginionym synem. Wszyscy by mu wtedy zazdrościli, zważywszy dodatkowo na fakt, że jego nowa rodzina jest drużyną A, która ratuje świat przed złem. I mały Uzumaki również zostałby super bohaterem. I już nigdy nie byłby samotny. Zamiast tego zacząłby chodzić ze szczęściem pod pachą.
Czyż to nie urocze? Doprawdy, rozkoszne.
Naruto miał jeszcze inne marzenie. Dużo bardziej realistyczne, dużo bardziej okrutne.
Chciał, żeby ludzie byli dobrzy. Żeby w końcu jakaś rodzina go zaakceptowała i pokochała. Nie byłby z nią spokrewniony, ale oni oddaliby za niego życie. Miałby starszego brata, który by go bronił, młodszego, z którym by się kłócił i siostrę, której zaglądałby pod spódnicę. Miałby matkę, która codziennie przyrządzałaby mu gofry z bitą śmietaną i ojca, który po powrocie z pracy grałby z Naruto w piłkę.
I jeszcze inne marzenie, które również nigdy się nie spełniło.
Mały Uzumaki chciał mieć przyjaciela. Ale nie takiego z poprawczaka, nie takiego, który by się go bał, który kolegował się z nim tylko dlatego, że Naruto zrobił coś super-odlotowego.
Chciał mieć takiego przyjaciela, który nie patrzyłby na to, kim Uzumaki był, skąd pochodzi, jaka jest jego historia i jak straszne rzeczy zrobił w swoim krótki, burzliwym życiu.
Jak pewnie można się domyśleć Naruto chciał mieć przyjaciela mimo wszystko.
Najlepszy kolega Naruto byłby super, wszyscy by mu go zazdrościli, a on zawsze wybaczałby blondynowi.
Mały Uzumaki często zastanawiał się po tym, jak trafił do poprawczaka, czy gdyby posiadał kogoś takiego, w owy pamiętny wieczór, sześć lat temu, on mógłby go uratować? I jak wyglądałoby wówczas życie Naruto, gdyby miał czyste konto, zero brzydkich blizn na policzkach i...
No właśnie. I co?
Takie duże marzenia potrafią napsuć kupę zdrowia. Dają wątpliwy uśmiech. Naruto podświadomie wiedział, że szczęśliwe dzieciństwo nie jest mu pisane i zamiast wielkich planów na przyszłość, lepiej zainwestować w te mniejsze, które można zrealizować.
Dlatego nasz mały, uroczy łobuz miał jedno marzenie.
Zawsze chciał dostać zabawkowy karabin maszynowy. Taki naprawdę wypasiony - ze sztucznymi, żółto-czerwonymi nabojami i z fajną lufą.
Ale żaden z wychowawców z poprawczaka - na czele z Iruką - nie chciał mu kupić broni dla dzieci.
I Naruto długo musiał na nią czekać.
Czekał wytrwale, z determinacją wojskowego i słodką ekscytacją.
Czy się doczekał? Tego na razie nie mogę zdradzić. Pozostaje wam jedynie oczekiwanie, słodka (lub też gorzka) niepewność. Właśnie taka, w jakiej Naruto czekał na spełnienie swojego małego marzenia. Taka, na jaką Naruto był skazany teraz, nie mogąc się doczekać tej cholernej imprezy i tego, by dopiec Sasuke.
Ale rodziła się zwodnicza myśl. Czy balanga Uchihy będzie wystarczająco dobra? Czy Uzumaki się nie wygłupi? Czy wygra pojedynek, znaczy bitwę, nie...wojnę! Jedną z najważniejszych w swoim życiu. A co jeśli nie?
Brzydka, śmierdząca kupa pytań cisnęła mu się właśnie do głowy, a wciąż leżąca na jego kolanach kartka „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie", niczego nie ułatwiała.
Ten głupi dupek nawet pismo miał idealne. Równe, eleganckie z ostro zakończonymi literami, takie...no...Naprawdę fajne! Stylowe.
Naruto zacisnął usta, mrużąc jednocześnie oczy. Wszystko to zachodziło w procesie fotosyntezy - mózg Naruto wchłaniał radosny, ironiczny nastrój pewnego osobnika, a raczej drapieżnika siedzącego z tyłu, by następnie przetworzyć go w czysty, skondensowany gniew.
Dosłownie wyszarpał ze swojego plecaka długopis i starając się pisać najwyraźniej, jak potrafił, nabazgrał zaraz pod idealnym zdaniem tego zimnego dupka podziękowania. Miał tylko nadzieję, że Sasuke jako tako zna się na hieroglifach.
Zgniatając idealnie białą, równie złożoną kartkę w kulkę, rzucił ją za siebie.
„Słoneczko, mam nadzieję, że będziesz moim prywatnym prezentem urodzinowym".
Sasuke parsknął cicho, jednak mimowolnie szeroki - nawet trochę zbyt szeroki - uśmieszek wpełznął na jego usta.
Ten kretyn czasami naprawdę miał poczucie humoru. Pominąwszy naturalnie fakt, że rzeczywiście na pogniecionej kartce pisze to, co Uchiha odczytał. Takich kulfonów już dawno, oj naprawdę dawno nie widział. Przy ideogramach Uzumakiego, pismo Kiby nabierało niemal estetycznego wyglądu.
- Co jest? - Inuzuka we własnej osobie nachylił się właśnie nad fotelem Uchihy, chcąc z pewnością zapoznać się z tym, co tak naszą sportową gwiazdę rozbawiło.
- Nic nie ma - odwarknął sam zainteresowany, zgniatając papierek i zaciskając go w pięści.
- No, nie bądź taki! Pokaż! - Szepnął Kiba i z cichym śmiechem złapał za dłoń bruneta, chcąc zobaczyć, co też Sasuke w niej chowa. Uchiha po chwili szamotaniny, już naprawdę wkurzony, zaserwował Inuzuce kuksańca w żebra. Cios był na tyle silny, że Kiba zwinął się w pół, jęcząc przy tym głośno. I naturalnie cała sala, na czele z diaboliczną Tsunade, zwróciła na nich swoją uwagę.
- Co tam się znów dzieje?! - krzyknęła dyrektorka, która wprost nienawidziła sytuacji, gdzie ktoś ośmielał się przerywać jej wykład
Takie zachowania nie były dopuszczalne na jej lekcjach, a śmiałkowie mogli liczyć jedynie na długą i powolną śmierć.
Sasuke spojrzał nerwowo na Inuzuke, po czym po raz kolejny szturchnął go z łokcia. Tym razem z ust Kiby wydostało się nieco cichsze jęknięcie.
- Wzdęcia, pani dyrektor, - odpowiedział gładko Uchiha z grobowym wyrazem twarzy. Doprawdy, był niesamowitym aktorem. - Inuzuka ma wzdęcia. - Wyjaśnił, po raz kolejny szturchając swojego przyjaciela. Tym razem wyjątkowo mocno, by wszyscy usłyszeli, jak nieprzyjemny może być problem Inuzuki
Dyrektorka spojrzała na nich dziwnie, przez chwilę chyba naprawdę nie wiedząc, co ma robić.
- Inuzuka, idź lepiej do toalety... Albo do pielęgniarki. - mruknęła, drapiąc się po swoim drugim podbródku w geście głębokiego zastanowienia
Sala śmiała się cicho, a Kiba posyłając Sasuke mrożące krew w żyłach spojrzenie, wstał i kiedy zaczął przepychać się przez swój rząd do wyjścia, ktoś rzucił:
- Tylko nie wybuchnij po drodze. Z dwojga złego lepiej w tą stroną.
Kultowy tekst ze „Shreka" wywołał kolejną, tym razem głośniejszą salwę śmiechu, a Inuzuka posłał tym razem autorowi zabawnej uwagi pełne nienawiści spojrzenie.
- No chyba, że chcesz zaserwować swoim kolegą ciepłe, aromatyczne wiatry, to się nie hamuj.
Koledzy, obok których akurat przechodził biedny szatyn, wstrzymali ze zgrozą powietrze, robiąc wielkie, przerażone oczy. Reszta towarzystwa siedzącego wystarczająco blisko, by móc usłyszeć tę uwagę, roześmiała się i śmiała się dopóki nie została uciszona przez Tsunade.
- Masz wyjątkowy dar robienia sobie wrogów - mruknął Sasuke do autora dowcipu, który z uśmiechem niebezpiecznej satysfakcji przeniósł swoje spojrzenie na bruneta. Przekrzywił lekko głowę, tak, że jasne kosmyki opadły mu trochę na oczy.
- A ty mnie nienawidzisz? - zapytał autor dowcipu swoim charakterystycznym lekko ochrypłym, trochę jeszcze dziecinnym głosem.
Tak zabawnie balansującym na granicy niewinności i perwersji.
Sasuke uśmiechnął sie jedynie lekko w odpowiedzi. Przez głowę przeszła mu dziwna myśl. Dziwna fantazja - fantazja dająca duże pole do popisu, nieważne jakiego.
Ciekawe, jak ten zachrypnięty głos sprawdziłby się w łóżku?
Postanawiając zignorować wyczekujące spojrzenie Uzumakiego, wrócił do słuchania wykładu Tsunade. I dopiero pod koniec jej nudnego monologu, gdy od dzwonka dzieliło ich zaledwie kilka minut, Sasuke pochylił się nad Uzumakim, oddechem parząc mu skórę. Tę złotą, lśniącą skórę.
- Czy cię nienawidzę? Oczywiście, że tak, jak nikogo innego na świecie. - starał mówić się cicho, mrukliwie, trochę niebezpiecznie, trochę zaczepnie, ale też... Tak, było w jego głosie coś, co można było nazwać sympatią. Może nawet i ciepłem. Uchiha miał niezwykle hipnotyzujący, seksowny głos i miał pewność co do tego, że Naruto doskonale się już o tym przekonał. A może jeszcze nie? - I nawiasem mówiąc, to ty jesteś raczej moim słonkiem, wiesz?
Sasuke miał idealne wyczucie czasu. Właśnie w tym momencie zadzwonił dzwonek. Wśród wrzawy zbierających się do wyjścia uczniów, Uchiha mógł pozwolić sobie na szelmowski uśmiech. Naruto był najwyraźniej zbyt zaskoczony, by móc na niego odpowiedzieć.
Lekcje dłużyły się niemiłosiernie. Wskazówka zepsutego zegara praktycznie w ogóle się nie przesuwała, a monotonny głos nauczycieli jeszcze bardziej irytował i Naruto miał całkiem jasną i klarowną świadomość tego, że za chwilę go szlag trafi. Ten cholerny szlag stoi tuż, tuż za plecami blondyna i rechoce głośno.
Trzy godziny. Tyle dzieliło go od skończenia lekcji.
Potem trzeba iść do domu.
Impreza zaczyna się o osiemnastej i odbywa w luksusowym pensjonacie tego dupka.
Mimowolnie zerknął w bok, gdzie siedział Uchiha. Na twarzy tego drania odbijało się lekkie znudzenie, w kącikach ust błąkał się pobłażliwy uśmiech dla nauczyciela, który chyba nienawidził swojego zawodu tak samo, jak uczniowie nienawidzą szkoły.
Naruto mimowolnie również się uśmiechnął.
Tak naprawdę dopiero w tej chwili pomyślał o swoim planie zupełnie trzeźwo. Z pewnością dużą zasługę miał w tym nudnawy, nie da się ukryć faktu, nieco tępawy nauczyciel. Jego nużący głos przywracał dziwną świadomość, wykład z chemii dotyczący – ironia zawsze jest bezbłędna – reakcji zobojętnienia, dodawał dziwnego uświadomienia, wręcz moralizował.
Niebieskie oczy ponownie zwróciły się w kierunku czarnowłosego. Jaką niespodziankę szykuje ten drań?
Hmm... albo raczej kluczowym pytaniem jest, jak na niespodziankę Naruto zareaguje elitarna jednostka snobów tego zimowego miasteczka.
Jedno jest pewne.
Z pewnością rozgrzeje sztywne towarzystwo.
Och, Uchiha, ty dupku, nawet nie wiesz, jak Ci skoczy ciśnienie. Jestem pewny, że już nigdy nie będzie ci tak gorąco, jak dzisiejszego wieczoru.
Urwał skraj kartki ze swojego nowego, świeżego zeszytu i nabazgrał na niej jedno zdanie. Zwinnie rzucił miniaturowy liścik na ławkę Uchihy, ale brunet nie zwrócił na niego specjalnej uwagi, teraz akurat wpatrując się w widok za oknem jakimś takim marzycielskim wręcz wzrokiem.
Ach, te ośnieżone szczyty gór na innych mogły robić wrażenie, ale Naruto jakoś nie ruszały. Może dlatego, że dla niego pojęcie szczytowania miało z pewnością inny wydźwięk, niż dla takiej sportowej gwiazdki śnieżnego szaleństwa.
Westchnął cicho, decydując się na radykalny krok. Przygryzł jeszcze wargę, zanim nie rzucił. Trafił.
Prosto w nos Sasuke.
Swoją gumką do mazania, oczywiście.
Podczas zimy nie występują burze, jednak Uzumaki miał surrealistyczne wrażenie, że oczy Uchihy mogą rzucać piorunami kiedy im się tylko podoba.
Czarne chmury na dziewiątej. Nie, wróć. To raczej czupryna Sasuke, którą przeczesał swoimi długimi, z pewnością nieziemsko zwinnymi, palcami. I wyglądał prawie jak jakiś model z okładki ''Gay Times'', albo innego magazynku dla panów, na którym i tak prędzej czy później pewnie się pojawi.
- Romeo, liścik ci napisałem. – szepnął do niego cicho, uśmiechając się przy tym złośliwie
Każdy z pewnością lubi cuda. A burza na własne życzenie jest czymś, na co można patrzeć godzinami.
Ach! To spojrzenie, jakże elektryzuje...
No, dalej. Przeczytaj.
I Sasuke, jakby odgadł jego myśli, w przypływie łaski zapoznał się z treścią miłosnego liściku Naruto.
Mmm... czy Uzumakiemu się wydawało, czy ten dupek uśmiechnął się jakoś tak inaczej?
Hieroglify blondyna układały się w jedno proste zdanie :
„ Gra jest ciekawa tylko wtedy, gdy jesteś gotów postawić w niej życie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz